Tam byłam... Meet Beauty 3


Wydarzeniem tego miesiąca była 3 edycja konferencji Meet Beauty. Miałam okazję być na każdej z nich i jak na razie dla mnie najlepsza była pierwsza edycja, która odbyła się w październiku 2015 <relacja klik>

W tym roku spotkanie Meet Beauty trwało 3 dni i połączone było z Targami kosmetycznymi Beauty Days. Z jednej strony super pomysł, bo mogliśmy równocześnie być na dwóch dużych kosmetycznych imprezach. Jednak tak duże wydarzenie niesie za sobą sporo konsekwencji. I to już nie chodzi o zmęczenie, ale o brak integracji pomiędzy blogerami i vlogerami. Wiadomo, że nie można być w 2 miejscach na raz, a tyle ciekawych rzeczy się działo, że nie sposób było zobaczyć wszystkiego i jeszcze zawierać nowych, blogowych znajomości.
No nie dało się ;(

Targi bardzo mi się podobały, bo hale są ogromne, wystawców wielu i to nie tylko tych z kosmetykami profesjonalnymi. A ludzi w porównaniu do targów katowickich czy krakowskich było naprawdę mało. Oczywiście były stanowiska oblegane, ale i tak nie było takich tłumów jak w Krakowie gdzie w sumie trzeba było się naprawdę łokciami napracować. Targi oceniam bardzo dobrze i cieszę się, że dzięki Meet Beauty mogłam również być na tych targach kosmetycznych.

Jednym z fajniejszych wydarzeń było poznanie panów Wierzbicki i Schmidt z WS Academy

Ponowie są bezpośredni i ... a zresztą o tym opowiem Wam w osobnym wpisie. Powiem tylko tyle, że Kasia ma o czym myśleć. Przeprowadzona została analiza kolorystyczna, stworzono dla nas osobisty szampon i jeszcze dostałyśmy do przetestowania esencje dobraną do naszych kosmyków o bajecznym zapachu  ;)

A jak podobało mi się na Meet Beauty ? Podobało choć moim zdaniem spotkania w kameralnym gronie albo przynajmniej w jednym - zamkniętym miejscu są o wiele spokojniejsze i bardziej blogerskie. Mimo fantastycznej strefy relaksu niestety nasza wydzielona cześć często świeciła pustkami. Bardzo dużym problemem był też dojazd do Nadarzyna gdzie odbywały się targi oraz nasza konferencja. Niestety podstawienie jednego, krótkiego autobusu, który kursował co godzinę jest poronionym pomysłem i tutaj organizatorzy targów polegli, a Meet Beauty też mogło o tym pomyśleć i zorganizować transport tylko dla uczestniczek  konferencji. Tutaj macie dużego minusa, bo sobotni powrót w upale, po całym intensywnym dniu to była męka. Dlatego też razem z dziewczynami w niedzielny poranek do Nadarzyna wybrałyśmy się taxówką z szalenie sympatycznym panem Tomaszem z Ecotaxi ;)

 Kolejne co mi się nie podobało to strefa jedzenia. Niby coś serwującego jedzenie było, ale zdecydowanie było tych food trucków za mało, a i ich oferta do ciekawych nie należała. Dlatego w sobotę po powrocie do hotelu razem z Kasią wybrałyśmy się na mega dużą, bardzo dobrą pizzę do pobliskiej pizzerii ;)

O tym jak spędziłyśmy sobotni wieczór więcej nie napiszę, bo to na pewno Was nie interesuje ;p 

Jeśli chodzi o program to jak co roku odbywały się zarówno wykłady dostępne dla każdego uczestnika Meet Beauty jak i warsztaty, na które trzeba było się zapisać. I tutaj również mam sporo zastrzeżeń, bo zapisy to był wyścig szczurów. Co najlepsze ja maila z linkiem do zapisów otrzymałam o 20:02, a o 20:03 już nie było miejsc na większość warsztatów. Udało mi się jedynie zapisać na warsztaty Neonail, na których uczyliśmy się wykonywać zdobienie za pomocą nowości firmy, czyli hybryd z serii aquarelle.

Warsztaty ciekawe choć początkowo nie było nic słychać. Ja bardzo lubię hybrydy NeoNail w sumie są to moje ulubione hybrydy jednak liczyłam na większe promocje na stoisku. Przeliczyłam się ;/  Każda uczestniczka otrzymała jeden losowo wybrany lakier z kolekcji aquarelle, ale ni jak to się ma do tworzenia efektów, których nas uczono. W dodatku hybrydy aquarelle przez to, że mają bardziej lejącą konsystencję niekoniecznie nadają się do używania jak normalne hybrydy. Trochę to takie niepomyślane ...

Bardzo chciałam zapisać się na warsztaty makijażowe organizowane przez firmę Gosh i co prawda to mi się nie udało, ale w niedzielę mogłam jako wolny słuchacz posiedzieć i poznać tajniki makijażu selfie w wykonaniu Anny Muchy

Jak mam być szczera to nic nowego, nic ciekawego się nie dowiedziałam. Ten pokaz był dla kogoś, kto jest zielony w makijażu, a wiadomo, że blogerki czy vlogerki beauty te podstawy mają i ja osobiście liczyłam na coś bardziej wow. 

Jeśli chodzi o wykłady to przyznam szczerze, że również niczego nowego się nie dowiedziałam. Była RLM, ale ja za nią nie przepadam, bo jest chaotyczna i z tego co słyszałam jej "wykład" również  taki był. W dodatku o tym co mówiła tak naprawdę wie każdy kto ma bloga już kilka miesięcy. 

Mimo wszystko przedostatni weekend maja 2017 był i będzie dla mnie niezapomniany, a to za sprawą Kasi z bloga glowlifestyle z którą spędziłam te cudowne 2 dni i która jako pierwsza blogerka widziała mnie bez makijażu. Jednak obiecał, że nic nikomu nie powie i tę tajemnicę zabierze do grobu ;p Kasiu trzymam za słowo! ;) Osobiście poznałam dziewczyny, z którymi znam się tylko z życia blogowego, facebookowego czy instagramowego. Miałam też okazję choć przez chwilkę pogadać z blogerkami, które miałam okazję poznać na wczeniejszych konferencjach czy spotkaniach. Jednak mimo tych 2 dni razem i tak się nie nagadałyśmy ;p

Dowiedziałam się, że jestem gadułą, ale nie powiem Wam kto tak o mnie myśli ;p Ja gaduła ? No aż mi nie pasuje ;p 

Do domu wróciłam razem z neonkiem blogosfery, czyli Anią B. Tylko nie mówcie, że nie znacie ;p Byłam tak obładowana, że następnego dnia miałam zakwasy. Serdecznie dziękuję partnerom Meet Beauty za liczne upominki
Będzie sporo recenzji ;p 
Krem do rąk AlmaK jest fenomenalny i gdyby nie Meet beuty nie miałabym pojęcia o istnieniu takiej firmy ;)
Środkowe zdjęcie to kosmetyki panów z Afera fryzjera ;)
Zostałam też ambasadorką Naturals Pharm  ;)
Bandi również miał przygotowane paczuszki dla blogerek, podobnie jak Delia. A Sebastian z Mokosh też nas (tzn. Kasię i mnie) zaskoczył podarunkiem ;)

Na targach było sporo ciekawych kosmetyków, ale ze względu na spore zapasy kosmetyczne (które zawsze mnie cieszą) nie poszalałam. No może troszeczkę ;p
Najbardziej chyba się cieszę, że poznałam przepięknie pachnące woski sojowe z pracowni Osheri, które są o niebo lepsze i mniej duszące niż YC !!!;)

Dobra na dzisiaj koniec, bo ta relacja będzie trwać w nieskończoność. I tak pewnie większość kosmetyków pokażę Wam w osobnych postach.

Wybierzecie się na kolejną edycję Meet Beauty, bo wiem że będzie i to już za niecały rok ;) Ja jak dożyję zgłoszę się na pewno ;)


Podkład Rimmel Freshner Skin nr 103 True Ivory

W mojej kosmetyczce makijażowej jest mnóstwo podkładów. Uwielbiam testować nowe podkłady i co prawda czasami trafiam na niesamowite buble to nadal ten rodzaj kosmetyku kolorowego kupuje w nadmiernych ilościach. Jednym z nowszych podkładów, który mam jest nowość firmy Rimmel podkład Freshner Skin.

Podkład znajduje się w słoiczku, co akurat nie jest dobrym i higienicznym pomysłem. Wiadomo, że buteleczka z pompką lub przynajmniej ze szpatułką lepiej by się sprawdziła. Ale mimo wszystko podkład bardzo mnie ciekawił, a to głównie ze względu na opis Producenta. 

Tak jak zapewnia producent podkład ma kremowo-żelową konsystencję, która początkowo wydaje się lejąca, ale po chwili zastyga. Jest to bardzo lekki podkład o dobrym, choć średnim kryciu.
  Kolor 103 True Ivory nie należy do bardzo jasnych odcieni i obecnie muszę go mieszać z rozjaśniaczem, ale jestem przekonana, że za miesiąc będzie dla mnie idealny.
Podoba mi się efekt jaki ten podkład daje. Cera wygląda naturalnie, świeżo i promiennie. Nie ma mowy o efekcie maski. Przez to, że formuła jest lekka i faktycznie żelowa podkład pięknie się wtapia w skórę przy czym nie podkreśla zmarszczek, rozszerzonych porów czy innych załamań skóry. Nie jest to podkład matujący, ale moim zdaniem bardzo dobrze ujarzmia świecenie się skóry. Daje efekt satynowy co dla mnie jest na plus.
Bardzo polubiłam ten podkład i chętnie teraz po niego sięgam gdyż wiosną i latem lubię naturalny look. Dużym plusem jest też obecność filtra SPF 15 co obecnie bardzo się przydaje ;)Podkład komfortowo się nosi i może nie jest bardzo trwały, ale spokojnie 10 godzin na buzi się utrzyma. 
Jedynie zmieniłabym słoiczek na butelkę z pompką żeby było wygodniej i bardziej higienicznie. A tak to uważam, że jest to podkład warty wypróbowania choć wiem, że wiele osób się z nim nie polubiło. Ja jednak mimo, że jestem bardzo wymagająca jeśli chodzi o podkłady to ten kosmetyk oceniam na 4+ ;)

Podkład Rimmel Freshner Skin dostaniecie w każdej drogerii z szafą Rimmel, jego cena to ok 30 zł. Jeśli szukacie czegoś lekkiego co doda Waszej skórze blasku i świeżości to z tym podkładem na pewno się polubicie ;)

Nivea Hairmilk - mleczna pielęgnacja włosów

Ostatnio Nivea co chwilkę wypuszcza nowe serie kosmetyków. 
Jedną z nowszych linii  firmy Nivea jest mleczna seria kosmetyków do włosów Nivea Hairmilk

Jak przyjaciółka Nivea ponad miesiąc temu przyszła do mnie przesyłka zapakowana w kartonik mleka ;) W środku skrywała 3 kosmetyki: mleczny szampon odżywkę oraz spray do włosów z tej samej serii.

Fitomed maseczka antyoksydacyjna

Kosmetyki Fitomed znam już od kilku lat i bardzo się lubimy, co zresztą widać na moim blogu ;) Regularnie kupuję ich tonik nawilżający <recenzja klik> oraz płyn lawendowy <recenzja>. Ostatnio oferta firmy powiększyła się o nowe produkty. Między innymi w ofercie pojawiła się maseczka antyoksydacyjna przez producenta nazwana różową papką ;)
Jest to maseczka sypka, którą trzeba samemu "stworzyć". Jak wiecie ja uwielbiam takie formy masek. A to, że jest ona na bazie różowej glinki to kolejny plus. Poza różową glinką, która fantastycznie koi, wygładza i wzmacnia naczynia krwionośne w maseczce znajdziemy ekstrakt  a aceroli, ekstrakt z nasion winogron, ekstrakt ze skórek granatu
Producent wszystko ładnie opisał więc nie dość, że zadbamy o skórę to jeszcze czegoś ciekawego się dowiemy ;)
Maseczka idealnie sprawdzi się w pielęgnacji każdej cery. Pokochają ją zwłaszcza posiadaczki cer szarych, zmęczonych, a także wrażliwych, czy podrażnionych. Polecam ją każdej dziewczynie, która chce wydobyć ze swojej skóry blask, a przy okazji cerę delikatnie oczyścić, wygładzić i dotlenić. Choć cery bardzo, bardzo naczynkowe powinny uważać.
Wykonanie maseczki jest banalnie proste: łyżeczkę maseczki zalewamy łyżką ciepłej wody, mieszamy i aplikujemy na oczyszczoną twarz.
Pamiętajcie, że maseczki glinkowe nie rozrabia się metalowymi miarkami. Ja w sumie mieszam maseczkę na oko, nakładam na twarz i zmywam po ok 10/12 minutach mimo, że producent zaleca zmywanie już po ok 7. Cały czas nie pozwalam też maseczce zaschnąć więc albo spryskuję ją wodą/hydrolatem lub tonikiem albo dodaję do niej trochę oleju. Dzięki temu łatwiej się ją też zmywa ;)

Po zmyciu skóra może być trochę zaczerwieniona, ale szybko dochodzi do siebie. W dotyku jest aksamitna, delikatna, dobrze napięta, jędrna i rozjaśniona. Dla mnie jest to taka maseczka, którą obowiązkowo serwuję skórze przed ważnym wydarzeniem (jak np. ostatnio Meet Beauty ;)).
W sklepie fitoteka maseczkę kupicie za 22 zł, a że maseczka wystarczy na ok 10 aplikacji to wychodzi Wam 2,20 za zabieg. Moim skromnym zdaniem warto ;)

Alterra nawilżane chusteczki oczyszczające Bio-aloe vera

Demakijaż to dla mnie bardzo ważny element wieczornej pielęgnacji. Jednak podczas wyjazdu nie zawsze jest możliwe 3-etapowe oczyszczanie. Podczas podróży na Meet Beauty towarzyszyły mi  oczyszczające chusteczki do demakijażu Alterra
Mam je pierwszy raz, ale nie ostatni. 
Już wiem, że dobrze się u mnie sprawdzają podczas wyjazdowego demakijażu. Dzięki nim nie musiałam taszczyć ze sobą mleczka i płynu micelarnego. Chusteczki są dobrze nawilżone i podczas oczyszczania nie trą twarzy. Dobrze radzą sobie z usunięciem makijażu choć nie powiem, że są dla wszystkich cer. I mimo, że producent poleca te chusteczki dla nawet bardzo wrażliwych cer to musicie uważać!
Chusteczki przetestowały jeszcze 2 inne blogerki i niestety u nich pojawiło się dość mocne zaczerwienie twarzy. U mnie na szczęście nic takiego się nie wydarzył, a wręcz przeciwnie - cera była oczyszczona i ukojona. Oczywiście po użyciu chusteczek umyłam twarz żelem, bo u mnie demakijaż bez użycia wody nie chodzi w grę. Żadnego podrażnienia, ściągnięcia czy dyskomfortu nie odczułam. 
Skład jest ok jak na chusteczki za 3,50
Dość wysoko jest aloes więc jeśli jesteście uczuleni to radzę uważać. Jak dla mnie są to najlepsze chusteczki do demakijażu i zapewne będą mi towarzyszyć w każdej podróży. Cena niewielka, a dobrze skórę oczyszczają, bez efektu ściągnięcia. Osobiście polecam ;)

Jestem na Meet Beauty III

Na blogu od kilku dni cicho, ale to wszystko przez nawał pracy w pracy i III edycję konferencji Meet Beauty połączoną z targami kosmetycznymi Beauty Days w Nadarzynie pod Warszawą
Do Warszawy jadę jutro wczesnym rankiem, a wracam w niedzielę późną nocą ;) To będzie intensywny i jednocześnie niesamowicie kosmetyczny weekend.Tak więc wracam do Was w poniedziałek, no może we wtorek, ale na pewno wrócę ;)

Słonecznego i cudownego weekendu ;*

Deborah lash creator volume and care mascara

O kosmetykach Deborah słyszałam, ale kojarzą mi się z marką kosmetyków ekskluzywnych. Dlatego też gdy w marcu (chyba w marcu) w pewnym kobiecym miesięczniku mascara Deborah Lash Creator Volume & care była dostępna za 13 zł skusiłam się głównie z ciekawości poznania czegoś nowego, w moim mniemaniu ekskluzywnego.
Teraz muszę przyznać, że wizualnie wcale ta mascara nie wygląda ekskluzywnie. To moim zdaniem Eveline ma elegantsze opakowania. Szczota tej mascary jest duża i włochata. Nie przepada za takimi i musiałam nauczyć się nią malować. 

Jednak silikonowe szczoteczki  są najlepsze! W sumie na opakowaniu, ani w gazecie nic o tym tuszu nie było napisane. Z informacji, które znalazłam w internecie wynika, że mascara ma jednocześnie rzęsy wydłużać i pielęgnować dzięki odżywce. Czyli takie 2w1. W sumie produkt ciekawy, ale w sumie niczym szczególnym się nie wyróżnia. Owszem ładnie rzęsy pogrubia i zagęszcza jednak co do wydłużenia to niekoniecznie sobie z tym radzi. Podkreśla rzęsy, dobrze je rozdziela i nie męczy powieki.
Podoba mi się efekt jaki daje, ale niestety ten tusz tworzy u mnie po kilku godzinach pandę. Robił tak od samego początku i mam wrażenie, że z każdym tygodniem osypuje się bardziej ;/ 
To jedyny minus tej mascary. Co do właściwości pielęgnacyjnych to niczego takiego nie zauważyłam. Zmycie tego kosmetyku również nie stanowi problemu i poradzi sobie z nim każdy płyn micelarny.
Mimo, że tusz jest ok to nie zachęcił mnie do poznania innych produktów Deborah. Jego tradycyjna cena to ok 40 zł, ale uważam, że nie jest on tyle wart. Za 13 zł można spróbować, ale 40 zł to lekka przesada.

Kupiłyście gazetę z tym tuszem ? Jak się on u Was sprawdza ? 

Bishojo krem wodny regenerujący

Firma Bishojo to dla mnie totalna nowość. Dowiedziałam się o niej pod koniec lutego na Krakowskim spotkaniu blogerek <relacja klik>. Każda z nas otrzymała do testowania 2 kosmetyki. W mojej paczuszce znalazła się emulsja micelarna oraz krem wodny regenerujący. O kremach wodnych już słyszałam dlatego dość szybko krem znalazł się w użyciu ;p 
Producent zapewnia, że krem błyskawicznie regeneruje i naprawia skórę, a także wzmacnia naczynia krwionośne, poprawia koloryt skóry i zapewnia właściwe nawilżenie. 
A, że w marcu moja skóra przechodziła prawdziwy kryzys ten krem ( z opisu producenta) idealnie wpisywał się w potrzeby mojej kapryśnej skóry.
Skład kremu jest bogaty. Znajdziemy tutaj dobre ekstrakty, mało spotykane oleje. Krem nie zawiera silikonów, pochodnych ropy naftowej, parabenów czy innych niekorzystnych składników
Opakowanie jest urocze - w kartonowym pudełeczku przypominającym szkatułkę znajdziemy prostą tubkę kremu
Tak jak zapewnia producent krem ma bardzo wodnistą, lekką konsystencję, która błyskawicznie się wchłania. Momentalnie też skórę wygładza. Krem można stosować zarówno na dzień jak i na noc. Początkowo używałam go tylko na dzień. I mimo, że świetnie sprawdzał się pod makijaż, bo fantastycznie skórę wygładzał i przynosił uczucie ukojenia to niestety bardzo szybko skóra się przy nim przetłuszczała ;/ Dlatego też po tygodniu stwierdziłam, że u mnie jako krem dzienny się nie sprawdza i zaczęłam używać go na noc. Jednak i tutaj nie do końca się sprawdził. Dla mnie był za słaby. Nawilżał skórę pozornie, czyli podczas aplikacji wydawało mi się, że skóra dostaje pić, ale rano była ściągnięta, z licznymi suchymi plackami ;/ Zbytniej regeneracji czy naprawy również nie zauważyłam. Dlatego też zaczęłam na ten krem nakładać olej z orzechów laskowych, który od kilku miesięcy pozwala mi panować nad moją problematyczną skórą i robi to naprawdę dobrze. Stosując ten duet moja skóra rano wyglądała o wiele lepiej przy czym to głównie zaleta oleju, o którym dowiecie się więcej jeszcze w tym tygodniu. Niestety zauważyłam, że na mojej skórze pojawia się coraz więcej zaskórników. Odstawiłam krem i wszystko powoli wróciło do normalności. Znów zaczęłam używać kremu wodnego i powtórka z rozrywki. 

Tak więc krem wodny Bishojo niestety, ale mnie zapychał ;/ szkoda, ale widocznie nie dla każdego jest akurat ten krem. U mnie - przy cerze mieszanej z tendencją do trądziku się nie sprawdził, bo spowodował pogorszenie stanu cery, szybsze jej przetłuszczanie i pozorne nawilżenie. 

Liczyłam na mały kosmetyczny cud, ale się przeliczyłam.
Kremy Bishojo dostępne są na stronie producenta (stacjonarnie się z nimi nie spotkałam). Koszt kremu wodnego regenerującego to 40 zł. Znacie kosmetyki tej firmy ?

Marakuja balsam do ciała Essence Planet by Perfecta

W majowym numerze miesięcznika SENS (magazyn psychologiczny) dodatkiem był balsam Essence Planet  by Perfecta dostępny w dwóch wariantach zapachowych: liczi i marakuja. Skusiłam się na wersję marakujową, bo po pierwsze ten kosmetyk to dla mnie nowość, a po drugie miałam ochotę na coś do ciała w letnim zapachu ;)
Dla mnie napis na opakowaniu Essence Planet kojarzy się z czymś o lepszym, bardziej naturalnym składzie. Niestety ten balsam ma bardzo, ale to bardzo przeciętny skład z dużą dawką parafiny. Jednak jak wiecie parafina w kosmetykach do ciała mi nie przeszkadza (za to w produktach buzinkowych unikam jej jak ognia)
Mimo tego balsam polubiłam głównie za zapach. Piękna, nie nachalna, nie chemiczna marakuja. Typowo letni - wakacyjny zapach przywołujący na myśl tropikalne wyjazdy. Zapewnienia producenta moim zdaniem są na wyrost (zwłaszcza patrząc na skład)

Ale mimo to balsam dobrze skórę nawilża, świetnie ją zmiękcza i wygładza, a także pozostawia elastyczną i pięknie pachnącą.
Moja skóra nie jest wybitnie wymagająca dlatego ten balsam się u mnie dobrze sprawdza, ale na pewno nie kupię go ponownie. Zresztą nie mam pojęcia czy te kosmetyki są gdzieś dostępne, bo ja spotykam się z nim pierwszy raz, Gazeta wraz z balsamem kosztowała 10,99 zł więc w sumie sam balsam wyszedł ok 5 zł. Spróbowałam, zapachem się pozachwycałam, ale nie skuszę się na powtórny zakup. Mimo to uważam, że na lato, do mniej wymagającej skóry ten balsam się sprawdzi, a to że błyskawicznie się wchłania sprawia, że śmiało można go stosować rano ;)

Znacie kosmetyki Essence Planet by Perfecta ?

kwietniowe denko

Moje blogowe postanowienia na ten rok trochę się pozmieniały. Miało nie być projektów denko, za to w ostatni dzień miesiąca miało się pojawić foto podsumowanie. Niestety codzienność okazała się brutalna i zdjęciowych podsumowań nie ma, za to jest drugie w tym roku denko.
Jeśli interesują Was zużyte kosmetyki (a wiem, że zdania na ten temat są podzielone) to zapraszam na Kwietniowe denko

Będzie krótko i szybko z podziałem na kategorie.

Eveline Velvet MaTT nr 413 Cashmere pink

Bardzo lubię pomadki o matowym wykończeniu. Jednak mat, matowi nie równy! W sumie każda firma inaczej "widzi" matowość. Najczęściej matowe pomadki mają wykończenie satynowe, czyli takie półmatowe i takie pomadki najbardziej lubię. O tym, że Eveline ma matowe pomadki w płynie dowiedziałam się z instagrama podczas szalonej promocji w rossmannie. Z ciekawości skusiłam się na Eveline Velvet Matte w nr 413  -cashmere pink
Cashmere pink to cudowny brudny róż, który jest bardzo podobny do mojej ulubionej matowej pomadki Golden Rose Matte Crayon w nr 11 <recenzja klik>
Kolor jest śliczny, idealny do codziennego makijażu. Jest on trochę ciemniejszy niż moje usta dlatego chyba tak dobrze się w nim czuję.
Pigmentacja jest bardzo dobra, już jedna warstwa doskonale kryje usta bez prześwitów. Aplikator jest klasyczny, a konsystencja kremowa więc nawet osoby bez wprawy nie będą miały problemów z aplikacją
Kształt "patyczka" umożliwia obrysowanie ust bez potrzeby używania konturówki. Matowa pomadka w płynie Eveline przepięknie pachnie owocami. Formuła long lasting nie do końca jest długotrwała. Owszem bez jedzenia czy picia pomadka utrzymuje się na ustach do 5 godzin jednak jakikolwiek  kontakt z żywnością czy kubkiem kończy się ścieraniem koloru. Całe szczęście, że schodzi on równomiernie i nie migruje z ust ;)

Pomadka delikatnie ściąga usta i lekko je wysusza, ale tragedii nie ma. Owszem czuje się ją na ustach, ale nie jest to denerwujące i uciążliwe. Dla mnie jest to bardzo dobry kosmetyk, który świetnie się sprawdza i sprawia, że makijaż jest naturalny, świeży i promienny. 


Cena również jest korzystna - standardowo 9 ml kosztuje niecałe 13 zł, a w słynnej promocji kosztowała mnie ok 6 zł tak więc bardzo, bardzo na plus. Z przyjemnością zaopatrzę się jeszcze w nr 412, 414 i 419

Jeśli lubicie satynowe pomadki w płynie o dobrej pigmentacji i pięknym zapachu to na pewno pomadki Eveline velvet matt Was zadowolą. Ja polecam i na pewno skuszę się na więcej ;)

Macie którąś z tych pomadek w swojej kolekcji ? ;>

Uwaga! Bubel!

Dzisiaj zapraszam Was na kolejną dawkę produktów, które u mnie się nie sprawdziły i do których na pewno nie wrócę. Na pewno większość z Was wspomniane kosmetyki kojarzy i być może któryś z nich jest Waszym ulubieńcem. U mnie jednak kompletnie się nie sprawdziły, a dwa z nich wręcz mi zaszkodziły. Zainteresowanych zapraszam na post z serii
Największym rozczarowaniem jest szampon L'Oreal Elseve magiczna moc glinki, który ostatnio króluje na blogach
Ja ten szampon kupiłam na początku tego roku gdy jeszcze nie było o nim tak głośno. Skusiła mnie cena (7,99 zł za 400 ml) i opis producenta
Z tego co napisano na etykiecie wynika, że jest to szampon idealny dla mnie, dla moich włosów. Niestety ten szampon przyniósł więcej szkód niż pożytku.Miałam do niego kilka podejść i jestem na 101% że ten szampon to dla mnie bubel ;/ Z zapewnień producenta nie zgadza się nic. Włosy już podczas suszenia były dziwne: sztywne i jakby tłuste. Później było jeszcze gorzej. Nie dość, że kosmyki były matowe, sztywne jakby czymś oklejone to jeszcze niesamowicie się puszyły, kompletnie nie chciały się układać, a najgorsze, że ten szampon wywołał u mnie taki łupież, że wyglądałam jak królowa śniegu tyle, że nie śnieg się ze mnie sypał. Katastrofa! Moje włosy po umyciu były zaprzeczeniem tego co obiecuje producent. Wyglądałam fatalnie, czułam się źle i jeszcze ten łupież... Jest to najgorszy szampon z jakim ostatnio miałam kontakt i jeśli tak jak ja macie tendencję do łupieżu to uważajcie na ten szampon!
Przez to, że jest to duże opakowanie, a ja zużyłam jakąś 1/3 to mogę stwierdzić, że  do kosza wyrzucę 5 zł (a za 5 zł to ja mam pyszną galaretkę z owocami!!!) Szkoda, wielka szkoda!
Ale ten szampon utwierdził mnie w przekonaniu, że produkty L'Oreal to nie moja bajka ;/ 

Kolejnym dużym rozczarowaniem był granatowy tusz do rzęs Avon BIG  & DARING Volume mascara
Co prawda ogromniasta trochę twarda szczotka nie do końca mi się podobała, ale kolor mascary wydawał się bajeczny.
Niestety mascara okazała się porażką, bo: konsystencja była niesamowicie sucha, tusz się kruszył, a kolor absolutnie nie zostawał na rzęsach. Dodatkowo mascara lubiła rzęsy sklejać i sprawiała, że tusz cały dzień czuło się na rzęsach.
Taki produkt zdecydowanie nie dla mnie ;/ 

Porażką okazał się także balsam wyrównujący koloryt Soraya Ideal Beauty.
Ten balsam to taki podkład do ciała
Jednak jak się okazało ten balsam to jakieś nieporozumienie. Po pierwsze kolor. Mimo, że przeznaczony do jasnej karnacji był pomarańczowy choć w  opakowaniu wydawał się zbliżony do  koloru mojej skóry ;/  
Jednak po chwili utleniał się na cegiełkę ;/ Mało tego brudził wszystko dookoła - ubrania, meble ... wszystko z czym miał kontakt. Tworzył też smugi, a każda kropelka wody odznaczała się na skórze. Mimo cudownych zapewnień producenta ten "korektor" do ciała to niewypał i już wolę zostać przy balsamach brązujących niż przy takich wynalazkach ;/

Nie polecam!

Ostatnim kosmetykiem, który się u mnie nie sprawdził jest żel Isana Golden Beuty w złotej buteleczce
Ogólnie żele z rossmanna lubię, ale ten nie dość, że nie zachwycił mnie zapachem to jeszcze spowodował świąd i zaczerwienienie skóry ;/
Rzadko kiedy żele pod prysznic wywołują u mnie takie sensacje, ale temu się udało i na pewno kolejny raz się na niego nie skuszę. W ogóle ostatnio żele z Isany mnie nie zachwycają i przestałam je kupować (za wyjątkiem Forbidden apple <recenzja klik> którego zapach wyjątkowo przypadł mi do gustu i mam spory zapas tych czerwonych buteleczek ;)).

I na koniec coś z innej beczki - ekologiczna pułapka na muchy VACO

Kupiłam z ciekawości. Straciłam 10 zł, ale może innym odradzę ten zakup i za te zaoszczędzone pieniądze pójdą na lody, albo kupią wkład do elektrycznego odstraszacza komarów. Niby pomysł fajny. Taka pułapka na muchy przyda się  zwłaszcza teraz  - wiosną i latem. Ale jak się okazało, w opakowaniu są 2 papierowe, trójkątne pudełeczka, z klejącym środkiem i tyle. W dodatku słabo się te pułapki trzymają szyby, a muchy omijają je szerokim łukiem ;/ 
Badziew jakich mało. Bubel do kwadratu!  
Ale nic człowiek uczy się całe życie ;/ 

I tak prezentują się produkty, które u mnie nie zdały egzaminu.
Znacie te kosmetyki ? a może macie skuteczny sposób na walkę z muchami i innymi owadami ? ;>
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...